Na wczorajszej sesji Rady Gminy, jeden z mieszkańców w bardzo ciekawy sposób wyraził swój pogląd dotyczący comiesięcznych posiedzeń radnych. Przez całą sesję siedział odwrócony do nich plecami i jak sam powiedział, wolał ich słuchać niż oglądać. A to też nie przychodziło mu z łatwością. Słuchając wypowiedzi radnych był zdumiony ich arogancją, butą, a w wielu kwestiach brakiem zaznajomienia się w sprawy, o których mówili. Sesje nazwał wręcz farsą.
To tylko jednostkowa forma buntu, jednak o tym co dzieje się od dłuższego czasu w Gminie Nadarzyn, napisał w jednym z komentarzy nasz czytelnik. Wydaje się, że jest to bardzo trafne podsumowanie, dlatego postanowiliśmy zaprezentować go w tym artykule.
Zachęcamy jednocześnie do wyrażania swoich opinii i poglądów nie tylko w komentarzach, ale poprzez przycisk znajdujący się na górze strony: NAPISZ ARTYKUŁ.
KOMENTARZ:
"Do ### (odpowiedź na ten dłuższy, mniej emocjonalny i bardziej logiczny wpis):
Nie masz racji. Nie dlatego, że to, co piszesz jest nielogiczne (owszem jest b. logiczne), lecz nie uwzględnia stanu rzeczywistego, czego zdaje się także i Marek nie rozumie. Nie istnieje żadna mityczna organizacja "Zielonych", która pała żądzą zdobycia władzy w Nadarzynie. Ci tzw. "Zieloni" są mieszkańcami praktycznie wszystkich wsi w Gminie, a nie jedynie sąsiadami Hetmana. Składają się z różnych ludzi - zwykłych mieszkańców o różnych poglądach i różnym stopniu zaangażowania w sprawy naszej gminy. Powiedzieć, że są społecznikami, to zbyt wiele. To są zwykli ludzie mający rodziny i swoją pracę zawodową. Łączy ich jednak jedna rzecz - od dłuższego czasu dostrzegają tak duże nieprawidłowości w gminie, że zmusza ich to, jeśli nie do aktywności społecznej, to przynajmniej do popierania tych spośród nich, którzy się mniej lub bardziej zaktywizowali. Po prostu mają dość robienia z nich baranów przez władzę gminną, która coraz bardziej zaczyna przypominać klasyczną mafię.
Rzeczywiście momentem, w którym coś pękło i nastąpił wybuch nastrojów, był czas przygotowań znanego wszystkim (przegranego niestety) referendum ws. odwołania wójta. Wtedy protest przybrał największe rozmiary – ludzie pierwszy raz od wielu lat uwierzyli, że coś w Nadarzynie może się zmienić na lepsze. A główny powód odwołania władz gminy w referendum też był bardzo nośny – sortownia i kompostownia w samym centrum Nadarzyna tuż przy szkołach, przedszkolach, ośrodku zdrowia i ludzkich siedzibach.
Działająca bez wcześniejszych uzgodnień społecznych, bez raportu oddziaływania na środowisko, na terenie, który nie jest do tego przeznaczony oraz na podst. fałszywych danych zawartych w karcie informacyjnej, na podst. której otrzymała pozwolenie na działalność na tak dużą skalę (tak twierdzą tzw. Nadarzyńscy "Zieloni").
I rzeczywiście w tym pierwszym okresie osobami bardzo aktywnymi były osoby sąsiadujące z Hetmanem, choć grono "oburzonych" już wtedy obejmowało mieszkańców wszystkich wsi. Powodem aktywności innych mieszkańców był nie tylko Hetman, ale nieprawidłowości związane ze sprawowaniem władzy przez wójta i jego ekipę, które powoli, ale systematycznie wychodziły na jaw.
Z czasem aktywność części zaangażowanych osób zmalała, innych się zwiększyła, część przestała w ogóle robić cokolwiek, a inni z kolei dołączyli do grona "oburzonych". Generalnie (w mojej ocenie) zarówno aktywność, jak i ilość osób stojących po stronie "pragnących zmiany" się zwiększyła choć, jak widać obecna władza nauczyła się już, jak sobie z tym problemem radzić.
Inspiratorami działań mieszkańców Nadarzyna nie akceptujących obecnego stanu rzeczy były (i są nadal) w naturalny sposób trzy lokalne stowarzyszenia powstałe w różnych okresach, jako odpowiedź na sprzeczne z lokalnym interesem działania władzy gminnej:
Ponieważ nie ma w Nadarzynie innego forum (organizacji), na którym można się spotkać, powymieniać uwagami, poskarżyć na niesprawiedliwość lub niemoc gminnych urzędników, próbować namówić do realizacji swoich pomysłów, to do SPGN należy sporo mieszkańców gminy a sympatyków stowarzyszenia można liczyć w setkach. Siłą rzeczy to w tym stowarzyszeniu zgromadziło się najwięcej nadarzyńskich "Oburzonych" – ludzi, którzy dążą do jakościowej zmiany zarządzania gminą. Są wśród nich starzy Nadarzyniacy (z dziada pradziada) i tacy powojenni, a także ci, którzy sprowadzili się na te ziemie po 89 roku. Także w ostatnich latach. Ich cechą wspólną jest to, że należą do ludzi wolnego umysłu, są zazwyczaj dobrze wykształceni i zajmują dość wysokie pozycje w swoich środowiskach zawodowych. Aktywizują się zazwyczaj, gdy zaistnieje taka potrzeba, np. rozniesienia ulotek przed wyborami, wieszania plakatów, przygotowania wystaw, przygotowania spotkań z sympatykami. Wokół nich gromadzi się, jak już wspomniałem, kilkusetosobowa grupa mniej, lub bardziej aktywnych sympatyków.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Jak pisałem na wstępie, to są zwykli mieszkańcy. Nie mają żadnych ambicji politycznych. Nie mają żądzy władzy. To, co robią – robią społecznie. Bez wynagrodzenia i bez liczenia na "zwrot" wniesionej pracy po ew. wygranych wyborach przez wystawionych przez nich kandydatów. Tam jest ogromna ilość (wybitnych czasem) specjalistów z różnych dziedzin, ale oni nie są zainteresowani, aby kandydować na wójta, czy radnego. Kandydaci na te funkcje zazwyczaj są usilnie i z dużym trudem namawiani, aby wzięli udział w wyborach. Tak było w przypadku Ewy Bernatowicz. Tak samo było z Darkiem Nowakiem. Wcale nie chcieli startować.
Podobnie było w 2014r. z kandydatami na radnych. Świadomość tego, jak wiele trzeba będzie poświęcić, oraz tego, że nie da się być wójtem, czy radnym "na pół gwizdka" bardzo utrudniała decyzję. Wynikało to z poczucia odpowiedzialności wobec wyborców i szerzej – wszystkich mieszkańców. Coś czego próżno szukać wśród obecnie rządzących naszą gminą. Głównym, jeśli nie jedynym motywem działania tych ludzi była (i jest nadal) chęć zmiany obecnego porządku w gminie w zasadzie jedynie dla dobra wspólnego.
Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że ci ludzie nie otrzymują za swoje działania żadnego wynagrodzenia. Próbując coś zmienić w Nadarzynie poświęcają czas, który mogliby ofiarować np. swoim rodzinom. I za to spotyka ich podziękowanie od takich "###"-ów, czy "Marków".
Zupełnie odmiennie wygląda to z punktu widzenia obecnej gminnej władzy. Były wójt (teraz także obecny), ich zastępcy oraz bliscy współpracownicy walczą o władzę, ponieważ daje im ona realne przywileje. Przede wszystkim materialne. Walczą więc o utrzymanie wypracowanego przez lata mechanizmu dojenia gminy na wszelkie możliwe sposoby. Walczą jeszcze o jedno – w niejednym wypadku o wolność. W przypadku zmiany władzy i udowodnieniu szeregu patologicznych mechanizmów niektóre z osób obecnie sprawujących władzę mogłyby za to, co się dzieje w gminie odpowiadać karnie. Dlatego tak panicznie się bali wkroczenia do Urzędu Gminy Dariusza Nowaka w roli Komisarza. Miejmy nadzieję, że miesiąc "komisarzowania" Nowaka i rozpoczęte przez niego kontrole pomogą ujawnić przynajmniej niektóre patologie umożliwiając podjęcie dalszych działań przez prokuratora.
Przedstawiciele obecnej władzy nie walczą o nią "pro publico bono", społecznie, bez pobierania wynagrodzenia. Oni pobierają co miesiąc duże (niektóre sporo pow. 10 tys. zł) pensje. Walczą o zachowanie władzy niejako "w ramach sprawowanego urzędu", w godzinach swojej pracy. Zaprzęgają do tego cały dostępny im aparat urzędniczy, pracowników komórek podległych (np. Spółek - PKN, nadarzyńskich szkół, OSP, NOK, ZOZ, itd.) oraz wszystkich akolitów – partyjnych PSL-owskich oraz tych, którzy z owoców władzy czerpią zyski (umowy, kontrakty, przetargi, stanowiska pracy – od sprzątaczki po wysokich urzędników).
Cały ten skutecznie działający aparat był skrupulatnie budowany przez ostatnie 20 lat. Jak na przeciw nim mają skutecznie wyjść nasi nadarzyńscy "oburzeni" i z nimi walczyć?
Co więcej - jaką mogą mieć skuteczność, gdy zamiast poparcia mieszkańców wysłuchują karcących i poniżających (wyjątkowo krytycznych) głosów od takich "###"-ów i "Marków". A swoją drogą, czy to moralne aby "Markowie", "###"-y i kilku podobnych wymagali od innych zwykłych ludzi więcej, niż sami gotowi są ofiarować?
Pytanie retoryczne – oczywiście, że niemoralne. Oczekiwanie na to, że ktoś wykona za mnie pracę, weźmie na siebie odpowiedzialność i będzie ponosił ryzyko, a ja siedząc bezpiecznie przed komputerem w ciepłych kapciach sobie to anonimowo "po komentuję" – ja osobiście uważam za zwykłe draństwo (nazywam to dużo ostrzej, ale na publicznym forum nie wypada).
Tak więc może zamiast biadolić, jak to wszystko inni schrzanili (w domyśle: my zrobilibyśmy lepiej), zamiast siać defetyzm mówiąc, że nie ma siły i możliwości dokonania zmian w gminie – może lepiej po pierwsze: przynajmniej nie szkodzić i nie przeszkadzać, po drugie: samemu wziąć się do roboty i zrobić, co się da przekonując do zmiany władzy wszystkich swoich sąsiadów, znajomych, itd., po trzecie: skontaktować się z ludźmi, którzy coś robią i samemu aktywnie włączyć się w działania – może nawet kandydować na wójta lub radnego.
Prawdziwy wojownik nigdy się nie poddaje, ani nie chowa za innego człowieka. Zawsze walczy, a jeśli przegrywa jedną bitwę, to już myśli o wygraniu następnej. Ostatnio rozmawiałem z paroma członkami SPGN-u, którzy akurat są b. krytyczni wobec aktualnie rządzącej partii (PiS-u). Wszyscy oni wskazywali za przykład J. Kaczyńskiego, który się nie poddawał i w końcu wygrał – i to w jakim stylu, z prawdopodobieństwem wygrania w kolejnej kadencji. Zwolennicy PiS-u tym bardziej dawali za przykład swojego prezesa.
Moi drodzy, koleżanki i koledzy – bądźcie wojownikami! Nie poddawajcie się! I wspierajcie się nawzajem, a nie kopcie się wzajemnie po kostkach. Moja żona twierdzi, co prawda, że prawdziwych mężczyzn pozostało już bardzo niewielu, ale ja uważam, że jest ich całe mnóstwo. Trzeba im jednak dać szansę. Mamy też w narodzie bardzo mężne i wojownicze niewiasty. Jeśli to wykorzystamy, jeśli będziemy współdziałać, a nie zwalczać się wzajemnie, to być może już tej jesieni zwyciężymy!"