Ciekawa jestem, kto z czytelników pamięta, że w Nadarzynie jeszcze w latach 60 ubiegłego stulecia było Kino.
W miejscu gdzie teraz jest ośrodek zdrowia, stał leciwy, dosyć dużych rozmiarów, drewniany barak z imponującym napisem KINO. Operatorem filmowym był Pan Jasiński z Rynku. Nie pamiętam, jak często odbywały się projekcje filmów. Natomiast dokładnie pamiętam, że będąc uczennicą szkoły podstawowej, z cała klasą obejrzałam film „Krzyżacy”. Ekran był przenośny. W pewnym momencie, z grupą uczniów znaleźliśmy się za ekranem. Zapewne było to efektem ciekawości, co jest po drugiej stronie. Było to samo, a ponieważ tam było luźniej niż na pozostałej części widowni, więc siedzieliśmy tak do końca filmu. Taśmy z kopiami filmów nie były najlepszej jakości. Porysowane i często się zrywały. Pan operator jednak zręcznie je naprawiał i projekcja trwała dalej.
Budynek kina wykorzystywany był na wiele sposobów. Odbywały się w nim m.in. bale sylwestrowe, i inne potańcówki. Gdy nauka odbywała się jeszcze w starej, drewnianej szkole (w miejscu, gdzie teraz jest przedszkole) i nie było sali gimnastycznej, to rozpoczęcie i zakończenie roku szkolnego, akademie okolicznościowe, odbywały się w „baraku”. Z czasem te funkcje przejęła nowa, przestronna szkoła z dużą salą gimnastyczną i szerokimi korytarzami. Wszystkie uroczystości z balem sylwestrowym i karnawałowym włącznie odbywały się w sali gimnastycznej. Również w szkole wyświetlane były filmy przez kino objazdowe. Projekcje odbywały się na korytarzu. Do Szkoły przyjeżdżał też teatrzyk kukiełkowy. Ulubieńcem dzieci był lalkowy Jaś Kiełbasiński, który w przerwach teatrzyku zabawiał dzieci żartobliwymi opowieściami. W sali gimnastycznej popisywali się również prawdziwi artyści cyrkowi, ze sztuczkami na jakie oczywiście pozwalały warunki szkolne.
Obok kina było boisko sportowe, na którym odbywały się treningi i rozgrywano mecze piłki nożnej drużyny Orzeł Nadarzyn. Na mecz przychodziło zawsze dużo kibiców. Płeć piękna również dopingowała swoich Orłów. Innym miejscem, gdzie można było kulturalnie spędzić czas była biblioteka, prowadzona odkąd tylko pamiętam przez Pana Leona Giżyckiego. Było to ciepłe, przytulne miejsce. W czytelni była prasa, dzienniki i szeroki dostęp do skarbnicy wiedzy. Lektura Encyklopedii Powszechnej wprost zachwycała. Można powiedzieć, że encyklopedia, słowniki, stanowiły wtedy namiastkę dzisiejszego internetu.
W Rynku, w budynku urzędu gminy, była gminna świetlica - harcówka, kierowana również przez Pana Giżyckiego. Tam mogła integrować się nadarzyńska młodzież. W świetlicy miał próby, a potem występy zespół wokalno-instrumentalny. Chóralnym śpiewom dziewcząt akompaniował na pianinie instruktor muzyczny, oraz zespół mandolinistów. Była też grupa akordeonistów z braćmi Piętkami na czele. Chór i zespół uświetniały swoimi występami różne okolicznościowe akademie.
Świetlica była też harcówką, dla prężnie działającej drużyny harcerskiej im. Janka Krasickiego. Drużynę prowadził Druh Leon Giżycki. W harcówce było bardzo miło. Odbywały się tam zbiórki harcerskie, wieczornice przy ognisku (sztucznym) dla nastroju, a w karnawale potańcówki przy adapterze. Harcerstwo, a wcześniej drużyna zuchowa, gromadziły sporą część dzieci i młodzieży z Nadarzyna. Terenowe biegi harcerskie po kolejne sprawności, połączone z ogniskiem i śpiewem harcerskich piosenek, dostarczały niezapomnianych wrażeń. Zaś pobyt na prawie miesięcznym obozie harcerskim w lesie nad jeziorem, to dopiero była przygoda i świetna szkoła życia. Kroniki upamiętniające życie harcerzy w plenerze, można oglądać w historii Nadarzyna. Z przyjemnością odnalazłam tam siebie, na obozie z 1972 r.
W latach 70. ubiegłego wieku, w Rynku, naprzeciwko kiosku Ruchu, powstał Młodzieżowy Klub Rolnika. Tam zbierała się młodzież, by w swoim towarzystwie spędzać wolny czas przy kawie. Można było poczytać prasę, skorzystać z gier planszowych, lub zwyczajnie pograć w karty. W klubie przede wszystkim był telewizor. Pani Klubowa pilnowała, by niedorostki nie oglądały filmów dozwolonych od lat 18.
Rolę ówczesnej swoistej dyskoteki pełniła remiza strażacka, połączona z dosyć dużą salą do tańców. W soboty, strażacy organizowali tam zabawy taneczne, na które przychodziła również młodzież z okolicznych miejscowości. Do tańca przygrywał gitarowy zespół muzyczno-wokalny. Zabawa rozpoczynała się o godz. 20 i trwała do białego rana. Nie mogła w niej uczestniczyć młodzież na poziomie szkoły podstawowej. Tego porządku, dyskretnie pilnowali nauczyciele i tzw. trójki klasowe składające się z rodziców uczniów.
Po uciechach sobotniej nocy, w niedzielę, zdecydowana większość młodzieży uczestniczyła w niedzielnej mszy świętej, odprawianej w miejscowym kościele. Po mszy, parafianie gromadnie szli w kierunku Rynku. Przed kioskiem Ruchu błyskawicznie ustawiała się kolejka po niedzielne wydanie gazety „Życie Warszawy” z tygodniowym programem telewizji. Następnie szturmowali sklep Roberta, czyli Państwa Rosińskich, w celu nabycia przepysznych, aromatycznych pączków i ciastek tortowych. Latem przyjeżdżał z Warszawy „Lodziarz”. W drewnianej skrzynce, w suchym lodzie, przywoził śmietankowe lody Bambino na patyku i czekał w Rynku na wiernych wychodzących z kościoła. Klienteli nie brakowało, czasami zabrakło lodów. Zawiedzione dzieciaki, wiernie czekały, aż lodziarz dowiezie następną partię autobusem PKS.
Ksiądz proboszcz i ksiądz wikary (bracia: Bronisław i Ryszard Płaszczyńscy) też byli animatorami życia kulturalnego młodzieży parafialnej. Poza regularnymi lekcjami religii, w sali katechetycznej organizowali sobotnie dyskoteki. Z okazji świąt Bożego Narodzenia młodzież wystawiała w kościele „Jasełka”, a z okazji świąt Wielkanocnych „Mękę Pańską”. Przedstawienia były reżyserowane przez Księdza Wikarego. Z pieniędzy zebranych na tacę podczas wystawień, w lecie Ksiądz Proboszcz zafundował młodym artystom spływ kajakowy po mazurskich jeziorach.
W latach 70. żyło się jeszcze dosyć biednie. Młodzi ludzie, szukając rozrywki i sposobu na spędzanie wolnego czasu, garnęli się do siebie. Lubiliśmy przebywać w gromadzie. Chętnie korzystaliśmy z zorganizowanej formy rozrywki. Gdy tej było mało, sami organizowaliśmy ognisko lub prywatkę w domu. Nadmiar młodzieńczej energii, można było wyładować na boisku szkolnym, wcale nie takim pięknym jak jest teraz, grając w piłkę nożną, siatkówkę, czy w zbijaka lub dwa ognie.