- Sprawy dotyczące społeczności lokalnych są często o wiele ciekawsze niż afery na szczeblu rządowym - mówi Pogotowiu Dziennikarskiemu Mariusz Jabłoński.
Słyszał pan o przedwojennym i już nieobowiązującym prawie, czyli ustawie z 1921 roku o zwalczaniu przestępstw popełnionych przez urzędników państwowych?
Mariusz Jabłoński*: - To była bardzo dobra ustawa, która wprowadzała pewien rygor w pracy urzędników państwowych. Broniła obywateli przed wszechobecną korupcją. Z drugiej strony wyrabiała w urzędnikach poczucie własnej wartości i doceniania samego siebie. Poza tym urzędnik państwowy w tamtym czasie to był ktoś. Pracować „na urzędzie” to znaczyło bardzo wiele. Inną sprawą jest kwestia, na ile ta ustawa była skuteczna, bo nie słyszałem o badaniach i analizach prowadzonych na ten temat.
Przywrócenie etosu przedwojennego urzędnika państwowego mogłoby się obejść bez badań. A gdybyśmy takie prawo mieli dzisiaj, myśli pan, że dziennikarz stałby się kronikarzem?
Na pewno nie. W tym przypadku sprawdza się powiedzenie, że bierze każdy tylko zależy ile. W gestii dziennikarza od zawsze była kontrola społeczna różnych instytucji państwowych. Obawiam się, że obecnie pokusy w postaci łapówek są zdecydowanie większe niż przed laty i żadna ustawa tego nie zmieni. Poza tym w polskim prawie nie maj już kary śmierci.
Prawo zawsze można zmienić, nie musi być aż tak drastyczne. Pytanie, czy będzie ono skuteczne. Ale wróćmy do dzisiejszych urzędników. Twierdzi pan, że na łamach prasy, przy okazji wielu opisywanych spraw, „można dopiec bezdusznemu urzędnikowi”, a może niekompetentnemu, czy też nieodpowiedzialnemu?
Nie wyobrażam sobie w dzisiejszych czasach urzędników niekompetentnych. Przy obecnym powszechnie dostępnym systemie edukacji te kompetencje urzędnik musi posiadać. A jak ich nie ma, to niech zmieni zawód. Ludzie nieodpowiedzialni spotykani są we wszystkich zawodach i nie ważne czy to będzie lekarz, urzędnik czy nauczyciel. Nieodpowiedzialność to raczej brak profesjonalnego podejścia do tego, co się robi i nie jest zależne np. od poziomu wykształcenia. Można być np. doskonałym stróżem, woźną, furmanem, a można też być fatalnym profesorem uniwersyteckim. Bezduszny urzędnik, to według mnie taka osoba pracująca w urzędzie, która wykorzystuje swoją niewielką władzę nad interesantem, petentem. Nie załatwi czegoś "od ręki" , tylko sprawa musi "się odleżeć", bo wtedy "pan" urzędnik czuje się bardziej dowartościowany. Może to wynika z jego kompleksów, albo właśnie z braku kompetencji. Utrudnianie życia innym to jego pasja.
Które z pana artykułów i reportaży najbardziej przysłużyły się do wykazania panującej bezduszności wśród urzędników?
Na pewno ujawnienie afery w byłej Stoczni „Gdynia” z pobieraniem składek na ubezpieczenie społeczne i nie odprowadzenie tych składek do kasy ubezpieczyciela. Sprawa wyszła na jaw kiedy jednemu ze stoczniowców urodziło się dziecko za co należała mu się gratyfikacja pieniężna ujęta w polisie. Okazało się, że stocznia pieniędzy nie odprowadzała i ubezpieczyciel rozłożył ręce nie dając ani grosza. Stoczniowi biurokraci nawet nie chcieli rozmawiać na ten temat ze swoim pracownikiem i dopiero moja interwencja na łamach „Dziennika Bałtyckiego” pomogła temu człowiekowi przy okazji ujawniając całą aferę. Mieliśmy tu do czynienia nie tylko z bezdusznością, ale także oszustwem.
"Pomaganie na łamach prasy, to jest to" - to pana słowa. Pracował pan w wielu redakcjach: Słowo Ludu, Echo Dnia, Radio Tak, Protest, Dziennik Bałtycki, Radio Kielce, Wiadomości Świętokrzyskie. Rozwinął pan w sobie ducha dziennikarza obywatelskiego?
Dziennikarstwo obywatelskie uprawiane jest przez dziennikarzy niezawodowych. Niejednokrotnie z potrzeby pisania i pasji. Jest to fajna sprawa i nie mam nic przeciwko temu. Często jednak spotykam się z pytaniem, czy dziennikarstwo to misja. Moja odpowiedź jest zawsze taka sama. Owszem jest to misja, ale misjonarze też muszą coś jeść. Dziennikarstwo to piękna profesja dająca satysfakcje, adrenalinę, radość tworzenia. I najlepiej by był, gdyby można było połączyć przyjemne z pożytecznym.
Dziennikarz lokalny jest jednak bliżej ludzi, jego misja różni się bardzo od tej prezentowanej w dużych redakcjach. Czy wiele spraw jest pomijanych w ogólnopolskich mediach?
Jeżeli te ważne są pomijane, to o nich nie wiemy. Na pewno informacje kompromitujące notabli są pomijane. Tak będzie i raczej tego nie zmienimy. Te drobniejsze sprawy dotyczące społeczności lokalnych często nie mają szans się przebić, a niejednokrotnie są o wiele bardziej ciekawsze niż afery na szczeblu rządowym, bo tego ludzie mają już serdecznie dość. A poza tym zaczynają zdawać sobie sprawę, że na wiele rzeczy nie mają wpływu.
Jakbyśmy żyli w innej rzeczywistości?
Sami sobie kreujemy rzeczywistość i to od nas zależy jaka ona będzie. Narzekanie jest już nie modne.
Rozmawiała Monika Hebda-Dziedzic
*Mariusz Jabłoński, dziennikarz, redaktor. Pracował m.in. dla Słowa Ludu, Echa Dnia, Radia Tak, Dziennika Bałtyckiego, Radia Kielce, czy Wiadomości Świętokrzyskich. Pasjonują go głównie tematy typowo reporterskie i interwencyjne.
źródło:pogotowiedziennikarskie
Monika Hebda-Dziedzic