Pierwsze CV jakie wysyłamy w życiu, w rubryce opisującej nasze doświadczenie zawodowe zawiera zwykle wzmiankę o jakimś wakacyjnym sprzedawaniu okularów. Z czasem rubryka doświadczeń rośnie i pęcznieje. W moim przypadku przez lata napęczniała doświadczeniami zawodowymi od kasjera sprzedawcy, poprzez bibliotekarza, kucharza, telemarketera, panią świetlicową, sprzedawcę butów i kilka innych pomniejszych, nie wartych wzmianki, prac które miałam wątpliwą przyjemność wykonywać. Wiadomo, kryzys. Minęły te czasy, kiedy człowiek kończył studia, albo zawodówkę i całe życie pracował na jednym stanowisku. Zresztą, może gdybym wiedziała jakie czasy nastaną, w ogóle nie poszłabym na studia – ale nauczyła się jakiegoś użytecznego zawodu – szwaczki, spawacza, kierowcy wózka widłowego, tudzież - dekarza, których to mamy deficyt w Polsce i z powodzeniem importujemy ich z Ukrainy. Zresztą nie mam nic przeciwko ukraińskim dekarzom i murarzom. Swoich przecież wysłaliśmy na eksport do Wielkiej Brytanii i Irlandii.
Po studiach zaczęło się więc wielkie poszukiwanie pracy. Pierwszą firmą, która potraktowała mnie poważnie – to znaczy oferując socjal, umowę, płatne urlopy i ośmiogodzinny dzień pracy, była znana sieciówka. Dołączyłam do sporego odsetka magistrów-kasjerów- sprzedawców. Niejednokrotnie muszących wykonywać polecenia ludzi, których poziom mentalny niewiele różnił się od inteligenci elektrycznego wózka widłowego, który dzięki uprzejmości znanej sieciówki, nauczyłam się obsługiwać do tego stopnia, że z nudów na magazynie mogłam z powodzeniem jeździć nim wyczynowo. Nie narzekam, było fajnie – prawie przez 2 lata. Praca odebrała mi jednak wszelkie ambicje, jakie miałam do tej pory.
Szok przeżyłam, kiedy starając się z braku laku o podobną pracę usłyszałam, że nie nadaję się ze względu na liczne zawody, jakie wykonywałam. Moje doświadczenie okazało się „chaotyczne”. To, że uważałam siebie za osobę pracowitą i zawsze wyznającą zasadę – żadna praca nie hańbi – podziałało na moją niekorzyść. W miarę podejmowania przeze mnie kolejnych prób znalezienia swojego miejsca zawodowego, odczuwałam coraz bardziej narastającą frustrację. Kontakt z bezdusznym urzędem pracy, uświadamiał mi jak bardzo nie tylko potencjalny pracodawca, ale i państwo ma mnie gdzieś. Non stop napotykam na coś, co nie ma nic wspólnego z rzeczywistym ogłoszeniem o pracę. Przedstawiciel handlowy to zazwyczaj sprzedawca obnośny. Konsultant do spraw obsługi klienta to nic innego jak telemarketer, a śmieciowa umowa lub praca na czarno to chleb powszedni.
Może następnym razem, kiedy zadzwoni do was telemarketer choć w miły sposób mu odmówicie. Po drugiej stronie słuchawki może być, osoba która jest już równie zdesperowana jak ja. Czasami naprawdę trudno mi uwierzyć, że nie ma dla mnie żadnej pracy i jestem skazana na sprzedawanie ręczników na Wólce Kosowskiej albo roznoszenie ulotek. Wszak udowodniono, że długi okres pozostawania bez pracy wpływa destruktywnie na człowieka, a ja powoli zaczynam to działanie odczuwać. Wysyłanie kolejnego cv i listu motywacyjnego, w którym ambitnie naściemniam, że jest to moja wymarzona praca, i to właśnie ja jestem idealną kandydatką na – asystentkę, dziennikarkę, piekarza, sprzątaczkę (niepotrzebne skreślić) – zakrawa na farsę. Miewam dość tej farsy, a z miesiąca na miesiąc nadzieja mnie coraz bardziej opuszcza.
J. B. Nadarzyn 2013