Jak już informowaliśmy, w przyszłym roku Powiat postanowił wykonać remont mostu na ulicy Warszawskiej. Powody są dwa. Pierwszy wiąże się poniekąd z przebudową trasy S8, a drugi to jego stan.
W związku z tym chcielibyśmy dzisiaj przypomnieć publikowaną już kilka lat temu ciekawą historię tego miejsca oraz mostu, którą zebrał i przygotował Ryszard Zalewski.
Most na ulicy Warszawskiej, nad rzeką Zimna Woda powstał przed II wojną światową w latach 1930-1935. Wtedy przez Nadarzyn przechodziła doga Warszawa - Piotrków i jego budowa była nieodzowna.
Budowała go włoska firma Puricelli, zatrudniająca przy pracach mieszkańców Nadarzyna. Jednymi z nich byli np. Edward Kowalski, Józef Sokołowski, czy Jan Wasilewski. Most powstał w konstrukcji żelbetonowej i początkowo wyłożony był tak jak droga bazaltową kostką.
Dla starszych mieszkańców Nadarzyna, do tej pory jest to miejsce kultowe, a jego historia już na etapie powstania zapisała się w kronikach.
To tu podczas budowy drogi i mostu doszło do strajku, wydarzenia jak na owe czasy niecodziennego, któremu przewodniczył lewicujący „wiciowiec” późniejszy komunista niejaki Hilary Chełchowski. Po 1945 roku, wicepremier i minister rolnictwa. Co ciekawe, był on przez długie lata blisko związany z jedną mieszkanką naszej gminy.
Ale na pewno nie to, pozostało w pamięci nadarzyniaków.
W bliskim sąsiedztwie mostu znajdował się drewniany dom zamieszkały przez panów Kamińskiego (dla wtajemniczonych - tego który prowadził zakład ślusarsko wulkanizacyjny w nadarzyńskim zajeździe) i Marcelego Józefowicza, który budynek kupił od Longina Orlańskiego.
Można przypuszczać, że pan Marceli był osobą zabawową i towarzyską, ponieważ na jego posesji obok domu znajdowały się tzw dechy, na których dość często organizowane były taneczne zabawy z muzyką na żywo. Najczęściej do tańców przygrywał na swojej bandżoli pan Grzybowski, a także pan Wacław Tomaszewski zwany Kulawym Wackiem. Czasami wspierał ich też ktoś ze strażackiej orkiestry. W czasie niesprzyjającej pogody wszyscy przenosili się do izby na parterze, ale była ona tak niska, że co bardziej wyrośnięci uderzali głową o sufit.
Oczywiście zabawa to nie tylko taniec, a ponieważ kultura osobista i panujące obyczaje w tamtych czasach nie pozwalały młodzieży na spożywanie alkoholu publicznie, kawalerka udawała się na „konsumpcję” pod pobliski most, gdzie również jak w izbie było dość nisko.
Wtedy to zapewne, zrodziło się i przetrwało przez długie lata powiedzenie „u Marcela pod Mostem”.
Charakterystyczne dla zabaw u Marcela było to, że nie dochodziło tam do awantur i burd, a dziewczyny czuły się tam szanowane i bezpieczne. Tak było do 1939 roku. W czasie okupacji zabawy nie były już tak częste, ale również się odbywały, za sprawą "dobrych" stosunków Marcela z Niemcami, którzy kwaterowali dom wcześniej u państwa Miłkowskich. Dostawali oni od niego kurę lub dwie i wiadomo było, że tego dnia można się będzie bawić, bo Niemcy przymkną na to oko. Niestety kurnik miał swoje ograniczenia, dlatego też zabawy musiały w końcu ustać.
Posesja i dom Marcela w czasie wojny pełniły także inną funkcję. Ponieważ Niemcy przywykli, że przewija się tam sporo ludzi postanowiono wykopać tam schron - skrytkę. Była to jama w ziemi zamaskowana gałęziami w której ukrywano ludzi. Byli oni tam bezpieczni, ponieważ pod latarnią najciemniej, a także z innego powodu. W domu u państwa Miłkowskich oprócz tego, że kwaterowali Niemcy, był też ośrodek zdrowia w którym leczył doktor Wróbel i gdy tylko dla ukrywających pojawiało się zagrożenie, wychodził on na ogród i wołał umówione hasło „Panie Marceli zaprzęgaj Pan konia. Jedziemy do chorego”.
Dom pana Marcela przez przypadek został zbombardowany w 1945 roku, przez radziecki samolot, ponieważ prawdopodobnie celem był właśnie most. Uszkodzenia domu były tak znaczne, że go już nie odbudowano.
W tym samym roku umarł pan Marceli, jego syn poszedł do do wojska, a pan Kamiński przeprowadził się do starego „Zajazdu Nadarzyńskiego”
Tym samym zakończył się barwny okres „Mostu Marcela”, lecz magnetyzm miejsca pozostał do lat 60 i 70 XX wieku.
Dalej było to miejsce rowerowych przejażdżek, ulubiona oaza karciarzy, smakoszy tanich trunków, a także miejsce do wyznaczania pojedynków i późniejszych „solówek”.
Niemalże wszystkie randki i spacery wiodły w tamtym czasie na „Most Marcela".