STANY ZJEDNOCZONE MEKSYKU
Część pierwsza - Chiapas
Chiapas to burzliwa historia, piękne, górskie krajobrazy, kolonialne miasta, małe indiańskie wioski, rzeki, kaskady, wodospady, piękna roślinność i rzadkie zwierzęta.
Wiele o Meksyku napisano, a to co za chwilę przeczytacie, nie będzie kolejnym przewodnikiem. Chciałabym podzielić się jedynie moimi wrażeniami, opisać moje ukochane miejsca w tym kraju i sprawić, żebyście zobaczyli go moimi oczami. Oczami osoby, dla której Meksyk na zawsze pozostanie rajem odnalezionym.
Estado Libre y Soberano de Chiapas, czyli Wolny i Suwerenny Stan Chiapas.
Chiapas to burzliwa historia, piękne, górskie krajobrazy, kolonialne miasta, małe indiańskie wioski, rzeki, kaskady, wodospady, piękna roślinność i rzadkie zwierzęta.
Nigdzie, tak jak w Chiapas, nie kultywuje się na co dzień folkloru i tradycji. Ulice pełne są kobiet w kolorowych strojach ludowych i mężczyzn w charakterystycznych kapeluszach. Codzienny targ w Chiapa de Corzo wygląda jak długo przygotowywany festyn ludowy, choć kiedy przyjrzeć się z bliska, okazuje się, że turystów nie ma, a Indianki spokojnie robią codzienne zakupy.
Kościół katolicki w San Juan Chamula, niewielkiej indiańskiej wiosce plemienia Tzotzilów, pełen jest tajemniczych obrzędów. Trudno doszukać się tu podobieństwa do znanych nam świątyń. Na podłodze usłanej słomą, igliwiem i suszonymi kwiatami siedzą w grupkach wierni, odprawiając swoje rytuały. Nie ma tu mszy świętej z jednym kapłanem. Do kościoła przychodzi się wtedy, gdy jest potrzeba, np. w poszukiwaniu uzdrowienia. Miejscowy szaman, za opłatą, wygania złe duchy przy pomocy alkoholu, wody, a nawet coca-coli. Cola, zdaniem Indian, wywołuje wymioty, a te mają sprawić, że złe moce szybciej opuszczą opętanego. Kościół pełen jest kolorowych świec, kadzideł i żywych kurczaków, którym na koniec rytuału uzdrawiania ukręca się głowę, a następnie grzebie się je, żeby zły duch nie powrócił. Figury katolickich świętych spoglądają z boku, a Indianie ozdabiają je kolorowymi papierowymi ozdobami. Pod żadnym pozorem nie wolno fotografować rytuałów w Chamuli. Indianie wierzą bowiem, że fotografia kradnie im dusze, a niesubordynowanym turystom grożą klątwą. Na co dzień kończy się to zwykle lekkim poturbowaniem intruza.
Ma jednak Chiapas także inne uroki. Cañon del Sumidero, który pokonuje się, płynąc łodzią motorową z szalonym przewodnikiem. Wśród skał wysokich na 1200 metrów ukrywają się pumy, jaguary, małpy i żółwie, a na brzegach rzeki Grijalva wylegują się leniwe krokodyle. Ponad wszystkim unoszą się całe stada sępów, a wokół czarnymi oczodołami straszą jaskinie. Co bardziej podejrzliwi twierdzą, że krokodyle są dmuchanymi zabawkami, bo wciąż leżą w tym samym miejscu, a ptaki latają wokół ponieważ przywiązano je cieniutkimi żyłkami.
Aqua Azul – malownicze kaskady wpadające z ogromną siłą do turkusowych, niewielkich, ale bardzo głębokich jezior. Wszystko to w samym środku bujnej puszczy. Cudowne miejsce na odpoczynek, choć pełne zwykle turystów i indiańskich dzieci zażywających kąpieli. Na brzegach i wśród drzew, znaleźliśmy kapliczki i ołtarzyki poświęcone tym, którzy zginęli w czarujących wodach Aqua Azul. Wciąż, pomimo wielu tablic ostrzegawczych, można spotkać szaleńców spacerujących wśród rwących kaskad.
Palenque – ogromny kompleks doskonale zachowanych ruin miasta Majów, które wybudowano około 100 r. p.n.e. W X wieku naszej ery miasto opustoszało i zarosło puszczą. Do dziś historycy nie mają pewności, dlaczego tak niezwykłe miasto zostało nagle opuszczone. Według jednej z licznych hipotez mieszkańcy Palenque, podbici przez sąsiednie, waleczne plemiona, uciekli z miasta. Wedle innej - wybuchła śmiertelna epidemia, a jeszcze inna teoria mówi, że w mieście zabrakło wody pitnej. Nie wiadomo, kto ma racje, ale zapewniam, że jest na co popatrzeć. W jednej z licznych tutejszych świątyń, Świątyni Inskrypcji, znajduje się krypta ze zwłokami króla Pakala, założyciela miasta. Zwiedzanie warto zacząć wczesnym rankiem, wtedy w unoszącej się nisko mgle i wśród odgłosów zwierząt, piramidy i świątynie wydają się jeszcze bardziej tajemnicze.
Wieczorami na ulicach urokliwego, kolonialnego San Cristobal de las Casas wciąż grają mariachi. Meksykanie i turyści przesiadują w kolorowych barach przy szklaneczce tequilli. Indiańskie dzieci czyszczą buty lub sprzedają słodycze i papierosy. Kolorowe, wąskie uliczki pełne są małych hoteli i restauracji, w których na śniadanie serwuje się jajecznicę na kilkadziesiąt sposobów. Można np. dostać jajecznicę w barwach meksykańskiej flagi. W San Cristobal warto odwiedzić targowisko (mercado), gdzie można kupić wszystko – od suszonych ryb począwszy, przez owoce, warzywa, na żywych kurach skończywszy. Indiańskie kobiety, sprzedające na małych straganach, na głowach mają dziwnie złożone, grube chusty. Nam wydawało się to zupełnie niepraktyczne, szybko jednak okazało się, że chusty - w zależności od potrzeby - mogą stać się torbą na zakupy lub okryciem w chłodny, górski poranek.
W San Cristobal czuje się wyraźnie ducha rewolucji. To właśnie tu Wicekomendant Marcos rozpoczął 16 lat temu zapatystowską rewolucję. Burzliwa jest historia zapatystów, ludzi w czarnych maskach, którzy mówią o sobie sin rostro czyli "bez twarzy". 1 stycznia 1994 roku Indianie z Chiapas pod wodzą Wicekomendanta Marcosa rozpoczęli krwawą walkę o prawa swojej grupy etnicznej.
Zapatyści walczą o prawo Indian do zamieszkiwania w swoich wioskach, bo choć trudno w to uwierzyć, większość ziem na tych terenach należy do nielicznych białych, a Indianie, masowo wysiedlani, ukrywają się w dżungli przy granicy z Gwatemalą. Tutaj mówi się, że żeby być zapatystą, nie trzeba być Indianinem z Chiapas. Ale trzeba mieć dignidad – godność, honor. Wioski indiańskie, małe i większe miasta tego stanu pełne są tej godności. Ludzie z całego świata wspierają zapatystów. Ci z was, którzy znają twórczość Manu Chao, słyszeli z pewnością fragmenty odezwy zapatystów.
Chiapas, pełne kolorów i burzliwej historii, to dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc w Meksyku.
CDN.
AUTOR : SYLWIA PRYZIŃSKA