Prezentowany we wcześniejszym artykule kalendarz Stowarzyszenia Przyjaciół Gminy Nadarzyn, a w szczególności miesiąc maj, przypomniało nam o istnieniu domu w Nadarzynie, który posiada bardzo ciekawą historię i zachęciło do jej zaprezentowania.
Historii tej jednak nie będziemy opisywać, ale zaprezentujemy artykuł sprzed 24 lat z miesięcznika "u nas OK", w którym o historii tego domu opowiadała jego właściciela Irena Jurkowska:
Historia jakich wiele. Dziś, po przeszło 60 lalach, trudno jest ją w ogóle odtworzyć ze strzępów informacji przekazywanych z ust do ust w gronie rodzinnym.
Jest rok 1922. Młody wówczas senior rodu, a mój ojciec Władysław Miłkowski po ukończeniu gimnazjum przybywa z rodzinnego Nowego Miasta k. Płońska do Nadarzyna, przejmując pracę w Urzędzie Gminy Młochów. Tu poznaje moją mamę, Marię z domu Tyll, z którą już rok później zawiera związek małżeński. Mama okazała się siłą motoryczną w tworzeniu widocznej na rysunku willi nazwanej od jej imienia „Marysieńką”.
Lata 1914 - 1949 to lata wędrówki naszej rodziny po miejscowościach Piekary, Młochów, Guzów, Miedniewice, w których to ojciec mój był sekretarzem urzędów tych gmin. Rodzina nasza korzystała z mieszkań służbowych, które ojciec otrzymywał wraz z podjęciem posady, a potem z wybudowanej w latach 1932-1934 willi „Marysieńka”. Wraz z nadejściem wojny i okupacji nastały dla „Marysieńki” ciężkie czasy.
Była dla Niemców dogodnym lokalem, które zajęli nie dbając zupełnie o jego stan.
Okres wojny rodzina nasza spędziła w miejscowości Miedniewice kolo Żyrardowa, gdzie ojciec był sekretarzem gminy Guzów. W tym czasie, przy skromnej obsadzie personalnej urzędu, na ojcu spoczywały niezwykle trudne obowiązki pogodzenia spraw i interesów urzędu z narzuconymi prawami okupanta. Zabezpieczenia dokumentacji urzędu było dla ojca sprawą najwyższej wagi i robił to sumiennie, niejednokrotnie z narażeniem życia. Lecz nie tylko okupanci byli do pokonania: również wszelkiego autoramentu bandy podszywające się pod wzniosłe hasła wyzwoleńcze, napadały na urzędy, wietrząc w nich łatwą zdobycz materialną. Nie ominęło to też urzędu, w którym wówczas pracował mój ojciec. Ten dramatyczny okras wspominam jak najtrudniejszy w życiu ojca - głównie na podstawie skąpych informacji matki, gdyż on sam będąc człowiekiem skromnym niechętnie i mało mówił o sobie. Być może dzisiaj żyją jeszcze ludzie znający tamte czasy, którzy mogliby wnieść więcej informacji do tej historii.
W 1949 r. ojciec wraz z rodziną wraca do Nadarzyna i zajmując część domu „Marysieńka”: prócz nas znalazło tu schronienie wiele osób bez dachu nad głową, szczególnie po powstaniu warszawskim. Znalazł tu też miejsce Wiejski Ośrodek Zdrowia i to aż do roku 1973.
Okres powojenny też na swój sposób przysłużył się naszej „Marysieńce”. Nowe władze uważały za swój obowiązek zapewnić dach nad głową swoim obywatelom i czyniły to skutecznie, dokwaterowując lokatorów rotacyjnie przez długie lata, choć nie zawsze zgodnie z życzeniami właścicieli.
Obecnie ”Marysieńka” jest całkowicie w posiadaniu rodziny (spadkobierców). Ucieszyłoby to zapewne moich rodziców, lecz nie dane im było dożyć tych czasów. Ojciec zmarł W 1974 r., przeżywszy 78 lat; poświęcił cale swoje życie pracy w administracji samorządowej, w której przepracował ponad 50 lat miotany w różne strony falami historii. Był odznaczony Medalem Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości w roku 1929, Brązowym Medalem za Długoletnią Służbę w roku 1938, oraz w 1970 r. odznaką „W XXV-Iecia Wyzwolenia Ziemi Pruszkowskiej”.
Dziś, patrząc na architekturę „Marysieńki”, domu wybudowanego przez moich rodziców, dostrzega się jej swoisty wdzięk, choć staruszka liczy sobie przeszło 60 lat. Wymaga niestety remontu, szczególnie nowej elewacji, co pozwoliłoby przywrócić jej wygląd z lat świetności.
przedruk: u nas OK czerwiec 1994 rok