Przybliżony przebieg wypadków z tego dnia postaram się przedstawić z relacji kilkunastu świadków.
Rozpoznanie i pierwsze czołgi w Nadarzynie pojawiły pomiędzy godziną szóstą, a siódmą rano. Nadjechały od strony Piaseczna. Były to czołgi prawdopodobnie 3 batalionu 1 Brygady Pancernej. Szczegóły wydarzeń tego dnia co do godziny, spisane były 20 lat temu. Różnią się one nieco szczegółami z późniejszymi ustaleniami, jednak fakty pozostają takie same.
Czołgi nie napotykając oporu ruszyły w kierunku Pruszkowa. Jedyną oznaką pozostałą po wojsku niemieckim był unieruchomiony przy kościele, opancerzony pojazd typu Sd Pkf 250. Nie wiadomo dokładnie, czy był to wynik potyczki, czy po prostu pojazd się popsuł. Wiadomo natomiast, że miał przestrzelony bak, a załoga uciekła w kierunku Strzeniówki – dzisiejszego osiedla NSM (Kępina). Tam prawdopodobnie zginęli.
Od strony Mszczonowa wjechały na szpicy dwa opancerzone pojazdy sowieckie i dwa czołgi, które jadąc ulicą Mszczonowską ostrzelały działo stojące na ulicy Błońskiej. Było to duże działo polowe stojące obok dzisiejszych posesji państwa Sulińskich na ulicy Błońskiej. Czołgi pojechały ulicą Błońską, a tankietki zostały w rynku.
Kiedy pojazdy wjechały na rynek natychmiast skontaktował się z nimi niejaki Atlas próbując być im za przewodnika. Czy tak się nazywał nie wiadomo, ale tak nazywali go mieszkańcy. Mieszkał on w drewniaku państwa Mękalskich, dziś nieistniejącym, teraz jest w tym miejscu sklep przemysłowy Błońska 3. W czasie okupacji Atlas, był zatrudniony przez żandarmów jako tłumacz. Rosjanie zabrali go na pakę (było tam już dwóch jeńców, podoficerów w niemieckich mundurach), ale jeden z mieszkańców Nadarzyna poinformował ich, że to szpion (szpieg), co spotkało się z natychmiastową reakcją dowódcy auta. Zepchnął on Atlasa z paki pojazdu i bez żadnych ceregieli zastrzelił.
Co dziwne, jego ciała nikt nie ruszał i przez jakiś czas leżało na bruku w miejscu (dziś) pomiędzy kioskiem, a tablicą pamiątkową upamiętniającą żołnierzy z 1920 roku, natomiast prawie natychmiast został bez butów i płaszcza.
Drugie zdarzenie związane jest z Ukraińcami (w niemieckich mundurach). Ukrywali się oni w budynku Joska Zylberberga (wtedy budynek narożny ulicy Błońskiej i placu Piłsudskiego - ostatnio w 2013 był tam sklep z żywnością dla zwierząt). Zostali oni stamtąd wyciągnięci i zastrzeleni przez gminy patrol przy budynku Wajchowej, (dziś przejście z lewej strony Banku Spółdzielczego w kierunku rzeki). Było ich pięciu lub sześciu w tym chyba jeden cywil. Ich ciała zostały ograbione i leżały tam kilka dni. Później ich ciała zakopano w rowie, (dziś rejon składu budowlanego) przy trasie Katowickiej. Następnie w 1946 podczas ekshumacji, prawdopodobnie zostały zawiezione do Kostowca i złożone na cmentarzu niemieckim.
Inne tragiczne zdarzenie miało miejsce w rejonie dzisiejszych ulic Akacjowa, Maciejki, Błońska. Tam w torfowym grzęzawisku, Rosjanie zastrzelili 9 Ukraińców (również w niemieckich mundurach). Bliżej przedstawił to Sławomir Majewski w reportażu Nadarzyn TV w marcu 2010 roku .
17 stycznia miało też miejsce inne tragiczne zdarzenie. Na rynku zaczęli pojawiać się mieszkańcy, a wśród nich Bronek Hagowski i Stasiek Zakrzewski. Widzieli oni chwilę wcześniej Niemców, którzy uciekali w kierunku Stasinka. Rejon ulicy Błońskiej, dziś miejsce ogródków działkowych. Kierunek ucieczki, wskazywali Rosjanom i razem z nimi udali się w pościg. Niemców było dwóch lub trzech, a w czasie ucieczki ostrzeliwali się. Skończyło się to tragicznie dla Hagowskiego, którego jedna z kul trafiła w głowę. Rana była bardzo poważna, próbował ratować go jeszcze Zakrzewski. Załatwił jakaś furmankę, która przywiozła go na rynek. Tam czekał już wezwany lekarz Henryk Wróbel (por. Armii Krajowej). Opatrzył mu głowę, jednak rana okazała rozległa i niestety śmiertelna. Zanim rodzina zabrała Bronka do domu już rozniosła się wieść o zdarzeniu i zgromadziło jeszcze więcej osób.
To był dzień bólu rodziny Hagowskich i ich krewnych. Był to też ból sympatii Bronka, Zosi z ulicy Błońskiej.
To był dzień żalu za życiem 19-letniego bardzo sympatycznego chłopaka, wesołego, pełnego życia, koleżeńskiego, dzień żalu jego kolegów i znajomych.
Pogrzeb, odbył się dwa dni później i zgromadził bardzo wielu mieszkańców z Nadarzyna i sąsiednich wsi. Mszę odprawił ks. Czesław Maliszewski.
Dzień ulgi, bo Nadarzyn uwolniony został od okupantów niemieckich, od poniewierki, strachu od codziennej niedoli.
Dzień strachu przed nieznanym. Rosjan nikt nie witał kwiatami i nie dlatego, że tego dnia był mróz ponad 20 stopniowy. Po prostu nie byli postrzegani jako przyjaciele. Zła sława represji przyszła jeszcze tego samego dania wraz z plutonem wojsk wewnętrznych, który rządził w Nadarzynie kilkanaście dni, do 6 lub 7 lutego.
Zgodnie z rozporządzeniem komendanta wojennego Nadarzyna, to mieszkańcy musieli ich wyżywić. Tego dnia też dotarła też do Nadarzyna informacja o zbombardowaniu Grodziska Mazowieckiego, gdzie zginęło kilkaset osób. Różne źródła podają od 300 do 600 ofiar. Te dane nie były nigdzie oficjalnie publikowane, stąd zapewne taka rozbieżność. Lotnictwo sowieckie miało zbombardować wojska niemieckie w rejonie stacji kolejowej. Niestety zginęli też Grodziszczanie.
Przez pryzmat takich faktów utrwalił się dzień 17 stycznia 1945 roku.
W ciągu dnia przez Nadarzyn przetoczyła się bardzo duża ilość żołnierzy sowieckich idąca w zwartych kolumnach i duża ilość sprzętu pancernego i samochodów, kierujących się w kierunku Błonia i Warszawy. Tak było jeszcze przez kilka dni. Ludziom wydawało się, że mimo bliskości frontu zapanuje jakaś normalność.
Do pracy w urzędzie gminy stawiła się część pracowników z Aleksandrem Piotrkowiczem, (ostatni podwójci przed wojną), Wiktorem Rychwińskim byłym sekretarzem Gminy w czasie okupacji, który wyszedł z ukrycia (był poszukiwany przez Niemców) i Henrykiem Sztykiem pracownikiem gminy w czasie okupacji. Takie były ostatnie ustalenia Zarządu gminy. Rychwiński i Piotrkowicz doskonale znali język rosyjski. Wójt Boniecki jako osoba kojarzona ściśle z przedwojennym porządkiem i zaznajomiona z obyczajami „zwycięzców” (żołnierz z wojny polsko - bolszewickiej) nie pojawił się . Tym bardziej, że przyszło nowe. Ujawnili się ludzie z aktywnością popierającą nowe porządki.
Co prawda nie są znane fakty czy pan Oprządek z Wolicy, czy Edward Adamus z Nadarzyna mieli upoważnienie jakiekolwiek rządu lubelskiego, ale stali się aktywni w organizowaniu nowej władzy. Ten mandat uprawomocniony został około 21 stycznia, gdy komendanturę wojskową objął w powiecie błońskim major Gałanow. Od tego czasu jego delegat sprawował nadzór na gminnymi władzami.
Komendant Wojskowy Nadarzyna wyznaczył na komendanta milicji ludowej Stanisława Sabatowskiego, do służby w milicji zaczęli zgłaszać się mieszkańcy Nadarzyna i gminy. Później okazało się, że byli też pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa. Rosjanie zażądali informacji o bimbrownikach, o osobach aresztowanych przez Niemców i o żołnierzach Armii Krajowej. Zabezpieczyli młyn i tartak przy pomocy milicjantów. Tu trzeba dodać, że chętnych do organizacji nowych porządków nie brakowało. Znaczna część z nich szybko sama wyeliminowała się z powodów ogólnie znanych jako tzw. wady narodowe Polaków. Nie będę opisywał z nazwisk tych osób, bo szczególnych krzywd mieszkańcom nie wyrządzili.
Na trzeci dzień zaczęły się pierwsze przesłuchania i aresztowania, kilkunastu mieszkańców nie wróciło do domów. Aresztowany został m.in. Wiktor Rychwiński i kilku innych żołnierzy Armii Krajowej. Kilka osób profilaktycznie zniknęło z Nadarzyna. Rosjanie nie mieli na szczęście dokładnych informacji o organizacjach konspiracyjnych. Rychwiński wrócił do domu po skutecznych interwencjach rodziny, ale kilka osób pojechało na przesłuchanie do Tarczyna, do innej placówki NKWD. Dlaczego tam, nie wiem. Bliska mi osoba wróciła do domu po ośmiu miesiącach. Na ironię zakrawa fakt, że przebywała w tym samym obozie co w czasie okupacji, tyle że o miesiąc dłużej i łapówka była dwukrotnie większa.
Grupa komendantury sowieckiej zakończyła działalność 6 lub 7 lutego. Rachunek za ich pobyt wyniósł w ponad 6000 złotych. Wystawiony został przez jednego z mieszkańców Nadarzyna, na którego został nałożony obowiązek zabezpieczenia pobytu Rosjan. Początkowo nie chciano mu jednak nic wypłacić. Jednak po wielu przepychankach praktycznie rok później w 1946, zarząd gminy uregulował płatność, zmniejszając ją do około 4 000 zł (pensja gminna wynosiła w owym czasie od około 300 – 500 zł).
Ryszard Zalewski