Dzisiaj 80-ta rocznica wybuchu II wojny światowej. O tym co działo się w Nadarzynie i okolicach w tym okresie, można było już przeczytać, w artykule prezentowanym na naszym portalu autorstwa pana Ryszarda Zalewskiego: Nadarzyn - wrzesień 1939 (kto nie czytał to polecamy). Są jednak też inne obszary gminy jak Walendów, które również mają swoją ciekawą historię z września 1939 roku i lat późniejszych.
Zapewne nie wszyscy wiedzą, że klasztor sióstr w Walendowie przed II wojną światową był Penitencjarną Kolonią Rolną. A o tym i innych faktach, można dowiedzieć się z historii klasztoru, na stronie Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia - faustyna.pl:
"Na wniosek Ministerstwa Sprawiedliwości w roku 1936 zaczęto organizować w Walendowie Penitencjarną Kolonię Rolną, która miała chronić kobiety skazane po raz pierwszy z wyrokiem nie większym niż 10 lat przed zgubnym wpływem recydywistek. Z dotychczasowych wychowanek utworzono jedną klasę, a drugą klasę stanowiły więźniarki, których liczba dochodziła do 100.
Kolonistki pracowały w polu i na gospodarstwie, a zimą uczyły się czytać, pisać, robót ręcznych, szycia. Ceniąc sobie zamianę więzienia na pobyt w Walendowie, kobiety nie uciekały, a często bywały wstrząsające nawrócenia i stanowcza wola odmiany życia.
Wraz z wybuchem drugiej wojny światowej Ministerstwo Sprawiedliwości zwolniło kobiety przebywające w Kolonii Rolnej. Pozostało tylko kilka kolonistek, które nie miały dokąd wracać. 17 sierpnia 1940 roku władze niemieckie zaczęły przysyłać więźniarki, których liczba dochodziła do 100 kobiet. Po zniesieniu Kolonii Rolnej 1 marca 1944 roku władze niemieckie przysyłały nieletnie dziewczęta, skazane na zakład poprawczy, które z chwilą wybuchu powstania warszawskiego powróciły do swych rodzin. Te, które pozostały w Walendowie, dołączono do starszych wychowanek.
Wspomnienia sióstr z czasu okupacji
Siódmego dnia wojny Matka Przełożona otrzymała ostrzeżenie, by ewakuować zakład i dom, chronić młodzież przed niemieckim żołdactwem, uciekać. Wszyscy zaczęli szykować się do drogi. Wieczorem nastąpił wymarsz, któremu towarzyszył płacz i zdenerwowanie. Siostry staruszki nie czuły się na siłach by uciekać, inne pragnęły zostać, by strzec domu i opiekować się chorym kapelanem. Ostatecznie została s. Waleria, s. Ernesta, s. Zofia, s. Bogumiła i 17 starszych wychowanek. Zaprzęgnięto konie do wozów, załadowano żywność. Jeszcze pożegnanie w kaplicy – szloch – ogólna absolucja i Komunia św. jako WIATYK. Wyjechali w noc, w ciemność.
Siostra Norberta z wychowankami, wszystkie obładowane tobołami wyruszyły na piechotę. Nazajutrz nadciągnęły wojska niemieckie. Rozlokowały się w zakładzie i budynku administracyjnym. Dom sióstr zostawili w spokoju. 9 września wróciły s. Augustyna i s. Regina, które poszły w stronę Piaseczna. 3 października powróciła Matka Przełożona z siostrami i dziećmi. Uciekając do Warszawy, przetrwały tam cały okres obrony Stolicy, a po zajęciu przez Niemców wróciły do domu. Po ustaniu pierwszych działań wojennych zakład zaczął się zapełniać. Od sierpnia 1940 roku władze więzienne zaczęły przysyłać kobiety skazane na karę więzienia. Wśród nich były też skazane za oblanie żołnierza niemieckiego kwasem siarkowym, za ukrywanie oficera polskiego, za nielegalny wypiek chleba...
1 marca 1944 roku na rozkaz Generalnego Gubernatora w Krakowie zniesiono Kolonię Rolną i zabrano kobiety, a na ich miejsce przysłano nieletnie dziewczęta skazane na umieszczenie w zakładzie poprawczym. W dalszym ciągu wychowawczynią była s. Bożena.
1 sierpnia dwie siostry wróciły z Warszawy z wiadomością o powstaniu. Następnego dnia zjawiło się około 200 powstańców z lasu. Prosili o pożywienie i nocleg. Byli zmęczeni, zmoknięci, bez broni. Potwierdzili wieści o powstaniu. Przez szereg następnych dni towarzyszył im huk dział, detonacje bomb i łuna od pożarów.
/tak opisuje to jeden z powstańców - Janusz Kazimierczak "Janusz":
"Był taki (i jest do tej pory) majątek Walendów. W Walendowie były siostry, które miały gospodarstwo. Walendów położony był wśród lasów, z jednej strony były jakieś stawy, skraj lasu, z drugiej strony las. Zajęliśmy majątek, byliśmy kompletnie przemoczeni i głodni. Siostry, jak nas zobaczyły rano, to płakały, wszystkim łzy z oczu leciały, chłopaki w takich mundurkach, z opaskami, z bronią. W każdym razie zajęliśmy majątek, obstawiliśmy, siostry nas zaczęły suszyć, myśmy się trochę rozlokowali. Była bardzo duża stodoła, oficerowie gdzieś mieli miejsca w budynku, myśmy się zakopali w słomie, siostrom żeśmy pooddawali [mokre ubrania], oczywiście to było ubezpieczone. W tym majątku przebywaliśmy kilka dni. Mieliśmy potyczki z Niemcami"./
Pierwszym przybyłym do Walendowa był o. Rosiak. Wyglądał strasznie; skrwawiony, rozgorączkowany. Wszystkich jezuitów na Rakowieckiej Niemcy wtłoczyli do małej piwnicy i przez okna zsiekli granatami. Niektórych dobijali strzałami z rewolweru. Ojciec Rosiak wydostał się spod martwych ciał współbraci, nadludzkim wysiłkiem wydobył się z piwnicy i czołgając się po ziemi pod ochroną nocy przedostał się poza teren Warszawy. Do Walendowa szedł na przełaj, omijając drogi i szosy, na których mógłby spotkać Niemców. Za nim wydostało się jeszcze dziewięciu, przyszli później do Walendowa. Był to o. Mońko, o. Kisiel, o. Kwas, o. Piskorek, o. Jędrusik, brat Korczak. Na wiadomość, że Niemcy wysiedlają ludność Warszawy do obozu w Pruszkowie, siostry udały się tam i przez dwa miesiące dojeżdżając ratowały kogo tylko się dało; wyciągały z obozu, pomagały pożywieniem, ubraniem, bielizną. Wyratowane zostały między innymi 22 siostry...
Wywieziono ponad 100 wychowanek do Oświęcimia i 22 siostry do Niemiec...
Wyratowano też wielu księży ze Starówki. Liczna ich grupa przybyła do Walendowa... Weszli ze śpiewem „Serdeczna Matko…”. Uwolniono też ks. biskupa Niemirę, o. Rzeczkowskiego, p. Krystynę Czetwertyńską – wnuczkę fundatora Walendowa i innych. Ciężko chorego o. Rotha i rannego br. Klimkiewicza przywieziono na wozie.
Napływający wciąż z Warszawy uchodźcy zajęli wszystkie budynki mieszkalne, łącznie ze strychami i piwnicami. Brakowało pomieszczeń. Lokowali się więc w budynkach gospodarczych, oborze, ogrodzie. Siostry oddały im wszystko, co było można oddać. We własnych sypialniach były tak ściśnięte, że nawet przejścia między łóżkami były zajęte i trzeba niekiedy było zadowolić się ławką w refektarzu zamiast łóżka. Matka Waleria nikomu nie odmawiała. Dzieliła się wszystkim, a to wszystko topniało w oczach".