Pisać - będą konsekwencje i kłopoty ze strony krytykowanych (najczęściej ze strony władzy). Nie pisać - spadek zaufania wśród czytelników, współmieszkańców, sąsiadów, kolegów. Ot, może tylko mama pocieszy. Narażanie się komuś, ciągle, mniej lub bardziej - to rzeczywistość dnia codziennego reportera i wydawcy lokalnych mediów.
Ale co robić? Nie zauważyć w gazecie, w radio, na stronie internetowej, że burmistrz się spił i walnął samochodem. No, wprawdzie własnym, ale to przecież i tak wstyd. Gorzej gdy lokalny kacyk zatrudnia konkubinę, lub swojej rodzinie funduje drogę, choć to dojazd daleki i tylko do jednej dopiero co zbudowanej chałupy. Inni, którzy długo na tę łaskę czekają - mogą sobie... brnąć w błocie dalej. Dziennikarz pisze, albo tchórzy. Mówi potem, że koncentruje się na sprawach poważniejszych. Nepotyzmu, kumoterstwa i drobnego łapówkarstwa nie da się do końca wyeliminować. Trzeba patrzeć szeroko i dalej w przyszłość. Jest rozwój czy marazm? Przybywa miejsc pracy, czy zwiększać trzeba ilość kursów autobusowych do sąsiedniego miasta?
Jak pracują ludzie za szczelnie zamkniętymi dziś pudełkami nowych firm - nie wiemy. Denerwujemy się więc widząc ślamazarne, na jedną zmianę prowadzone roboty na drogach i szynach. Relacje z takich budów poprzedzać może mało skomplikowana dokumentacja. Trzeba by wytrwale przez wiele godzin, a i dni, przypatrywać się i liczyć ilu pracuje i po ile godzin. O 10tej zwykle schodzą do roboty. Przerwa, oczywiście należy się. O ile jednak suma czasu przerw nie dłuższa jest niż faktyczna robota. I nie robotników winić należy. To dozór bierze na darmo pieniądze. Logistyka, przygotowanie robót - często są zbyt trudne dla inżynierków i magisterków.
Tematy leżą rzeczywiście na ulicy. Tylko się schylić i podjąć. Tymczasem dominują liczące dziesiątki zdjęć relacje z uroczystości. Starosta, burmistrz z lewej, z prawej. Jeśli jest rzeczywiście dobry - niech robi za gwiazdę. Gorzej jeśli wszyscy i tak wiedzą, że dokonali przy głosowaniu wyboru fatalnego.
W dużym mieście pomorskim, gdzie stosunkowo niedawno wybierano, mój przypadkowy rozmówca narzeka. - To dlaczego tak głosowano? - pytam. - Bo ludzie są głupi.
A może jednak tak się stało, bo miejscowe media nie przedstawiały różnych, niepartyjnych, ciekawych ludzi z tego miasta. Ponad stutysięcznego! To niemożliwe, żeby nie można było znależć kandydata z kwalifikacjami i uczciwego. Ale nie szukano! Bo to partie wskazują. Więc jest partyjny. Cieszy się tylko połowa mieszkańców. Inni chętni do robienia wbrew. I jemu i... w konsekwencji sobie.
Mniej zdjęć z notablami, więcej przedstawiających obywateli dobrze pracujacych na ważnych stanowiskach w różnych dziedzinach i zawodach. To łatwe. Ale: to do or not to do - Panowie i Panie redaktorstwo i reporterstwo!
Stefan Truszczyński
źródło:pogotowiedziennikarskie.pl